Chciałbym poprzeć jakiegoś kandydata na prezydenta. Tylko kogo? Czy wąsatego myśliwego z PO? Czy gładko wygolonego i przylizanego do tyłu myśliwego z lewicy? Czy rustykalnego, acz przebranego w garnitur, myśliwego z Peeselu? Czy uzbrojonego w wibrator i sztucer myśliwego medialnego?<br />A czy w ogóle są jacyś politycy nie myśliwi?
W społeczeństwie jeden myśliwy przypada na 360 obywateli. W sejmie na pięciu. Tak, to nie pomyłka. Nie na pięciuset, nie na pięćdziesięciu, tylko na pięciu.
Skąd bierze się ta nieprawdopodobna statystycznie nadreprezentacja myśliwych wśród polityków? Pierwsze wyjaśnienie, jakie się nasuwa, to że do polityki i do myślistwa pchają się ludzie agresywni, pozbawieni skrupułów i o zboczonej psychice. W końcu czy ktoś normalny chciałby oprawić na deseczce czyjeś ząbki? I czy przeciętny człowiek – jeden z tych trzystu sześćdziesięciu na każdego polującego – marzy o tym, żeby przydźwigać do domu kawał nikomu niepotrzebnego poroża i powiesić sobie na ścianie?
Oczywiście to wyjaśnienie może być błędne, możliwe są tu inne czynniki. Przymus polowania lansowany przez najbardziej hałaśliwą grupę, na przykład. Osobliwa nobilitacja do „wyższych” sfer. Mordowanie nobilituje, a wspólne mordowanie wytwarza więzy krwi, który to zwrot nie oznacza wcale, że jest się spokrewnionym, tylko że się razem rozbryzgało czyjąś krew, a więzy takie są czasem silniejsze niż więzy pokrewieństwa. Stąd bierze się poczucie przynależności do bractwa, elity – z jednej strony my, politycy, z drugiej naród, od którego chcemy się odgrodzić, za wszelką cenę, czymkolwiek, nie możemy wykształceniem czy inteligencją, to niech to chociaż będzie myślistwo.
Byle tylko się odseparować od plebsu. Nie przypadkiem najwięcej entuzjastów myślistwa jest wśród członków i członkiń samoobrony. Nikt tak nie gardzi plebsem jak on sam. Za peerelu zapalonym myśliwym był fotografujący się z sarenką Bolesław Bierut, polowali Władysław Gomułka, Edward Gierek. Pierwsi sekretarze dysponowali siecią „pałacyków myśliwskich”, posiadłości na terenach należących do Rady Ministrów, szczelnie chronionych przed klasą robotniczą drutem kolczastym i budkami strażniczymi. Polowali w takich pałacykach „znamienici” goście: Josiph Broz Tito, Reza Pahlavi, Valery Giscard D’Estaing, a także Nikolae Caucescu, który, jak fama głosiła, miał najokazalsze trofea, wśród nich najdłuższe „szable” (kły dzika) w całym obozie socjalistycznym. Piotr Jaroszewicz ustrzelił w jednym z takich ośrodków – oczywiście z niemałą pomocą łowczych – niedźwiedzia, który, wypchany, stoi dziś w miejscowym muzeum.
Aż do końca władze peerelu wręcz składały się głównie z myśliwych. Sensem życia Kiszczaka było polowanie. Mówiono, że tak naprawdę w peerelu nie rządzi PZPR tylko PZŁ – Polski Związek Łowiecki.
Myślistwo, oprócz tego że daje poczucie przynależności do elity, ma też wiele innych zalet. Pozwala leczyć kompleksy. Lśniący kawałek metalu w dłoniach, potęga i huk, i ta chwila obłędnej radości – trafiony. Być panem czyjegoś życia i śmierci, to jest to. Polowali królowie, polowały królewiątka. Polują kacykowie.
A marzenie marzeń? Stać się królem polowania, oczywiście. Królem.
Któreż dziecko nie marzy o tym, żeby zostać królem? Tylko że to nie dziecięca zabawa, lecz uroczysta koronacja sędziwego, choć infantylnego sadysty przez jego rozentuzjazmowanych kolegów sadystów.
Infantylizm to wspólna cecha myśliwych i polityków. Przypomnijmy sobie posła, który marzył o tym, żeby mieć w mercedesie przyciemnione szyby i to marzenie tak go opętało, że gotów był zdradzić interesy Polski dla tych przyciemnionych szybek. Infantylny jest dorosły człowiek, którego pasją jest wieszanie w domu czaszek, wypychanie odciętych głów, zdarcie z kogoś skórki i podłożenie jej sobie pod nogi przy łóżku.
Bronisław Komorowski ma imponującą kolekcję trofeów – czytamy na portalu myśliwskim. Bardzo chwalebne. Ale… ups! Mały zgrzyt. Jak czytamy na innym portalu, zdarzyło mu się popełnić coś wielce nieetycznego.
„Koło Łowieckie nr 18 „Ponowa” noszące szczytną nazwę Bialskie Towarzystwo Łowieckie dało się poznać szerszej nie tylko łowieckiej publiczności za sprawą bezkarnego, jak dotychczas, Stefana Karasińskiego strzelającego lisa w sezonie ochronnym, (…) a także za sprawą organizowanego w tym właśnie kole nielegalnego polowania zbiorowego z podkładaczem psów dla Marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego.”
Dociekliwy redaktor portalu posunął się jeszcze dalej. Wystosował list do marszałka Sejmu, z prośbą, by ten się do sprawy ustosunkował. I redaktor, a jakże, dostał odpowiedź:
„Szanowny Panie!
Informuję, że jako gość zaproszony przez prezesa koła na polowanie zbiorowe zadałem przed rozpoczęciem polowania sakramentalne pytanie, czy wszystkie formalności związane z moim udziałem w polowaniu zostały załatwione. Otrzymałem jednoznaczną odpowiedź twierdzącą, że wszystkie formalności związane z polowaniem zbiorowym zostały dopełnione.
Z przykrością jednak informuję, że tego dnia na polowaniu nie oddałem żadnego strzału.
Bronisław Komorowski”
Nieetyczne postępowanie, jak widać, polegało nie na mordowaniu zwierząt, tylko na jakiejś drobnej wpadce biurokratyczno-proceduralnej. Przypomina się film „Noc generałów”, albo niezapomniana kwestia policjanta z filmu „Gra” (nie, nie tego z Michealem Douglasem, tylko jego pierwowzoru z lat sześćdziesiątych). Policjant, zbadawszy miejsce zbrodni i przesłuchawszy sprawcę, konkluduje: „zgadza się, jest pan zarejestrowany jako uczestnik gry. Zabójstwo przepisowe, jest pan wolny. A, nie, zaraz chwileczkę! Płaci pan mandat. Zaparkował pan na zakazie.”
Koalicja myśliwska obejmuje osoby z różnych opcji politycznych. Sadyści wszystkich odcieni łączcie się! Na uroczystych polowaniach załatwia się interesy. Można o tym poczytać w znakomitym artykule Agnieszki Rybak pt. „Władza na rykowisku”. http://archiwum.polityka.pl/art/wladza-na-rykowisku,382292.html
Albo na blogu Janusza Palikota:
http://palikot.blog.onet.pl/1,CT44379,index.html
gdzie z całą naiwną otwartością zwierza się on z następującej „męskiej” przygody:
Bronka [Komorowskiego] poznałem bodaj w 1994 roku podczas sylwestra w leśniczówce w Lasach Janowskich. Byliśmy potem na wielu prywatnych wyprawach i spędziliśmy razem ostatnich pięć sylwestrów. Z tych wszystkich wydarzeń najbardziej niezwykły był nasz wspólny pobyt w Rosji i polowanie na głuszca. To było moje pierwsze polowanie. Nie jestem urodzonym myśliwym i bardziej ciągnęło mnie do przygody i towarzystwa niż do strzelania. Wśród prawdziwych myśliwych doświadczyłem swoistego rodzaju więzi i kultury, które mają niezwykle wiele uroku. Składają się na to różne obyczaje, pieśni i… nalewki.
Tekst Palikota w dalszej części ewoluuje w stronę mistycyzmu, mamy tam bowiem „cud”. I to cud wiarygodny, albowiem uwieczniony na łamach „Łowca Polskiego”. (gazetka myśliwych, w której producenci reklamują nowe środki chemiczne do przywabiania zwierzyny, instrumenty imitujące jęk samicy w rui i tym podobne „etyczne” pułapki na poroże).
…wtedy zdarzył się cud opisany później na łamach Łowca Polskiego. [pisze Palikot] Ja, debiutant, zobaczyłem walkę kogutów o samicę głuszca. Rzecz, której prawie nie zdarza się widzieć i to najlepszym, najbardziej doświadczonym myśliwym. Głuszca podchodzi się wiele godzin od drugiej do czwartej-piątej nad ranem. Posuwać się można tylko w trakcie określonej fazy pieśni godowej, kiedy ptak głuchnie . Nazywa się ją szlifowaniem, w odróżnieniu do pierwszej fazy pieśni zwanej korkowaniem. Tak więc zmarznięty i zdumiony oglądałem walkę kogutów, a potem ustawiłem się do strzału do koguta, który przegrał. I wówczas zleciał mi pod lufę trzeci kogut, którego zastrzeliłem. I tak, jako jedyny, wróciłem z polowania – ja debiutant – z ptakiem na flincie.
Cóż za subtelny dowcip, to skojarzenie falliczne zabitej istoty z lufą strzelby, nie darmo się mówi że do myślistwa pchają się ludzie, którzy mają z „tym” jakiś problem.
Nie mają za to problemów w nawiązywaniu kontaktów z braćmi po flincie (a może po ptaku?) i załatwianiu z nimi interesów.
Nie zawsze co prawda jest to metoda skuteczna. Na przykład Z Goeringiem nic się nie udało załatwić, choć zapraszano go na łowy do Białowieży.
Tym bardziej te tradycje nie mają teraz przełożenia na politykę zagraniczną. Nic jakoś ostatnio nie słychać o „znamienitych” gościach którzy przyjeżdżaliby do nas polować.
Albowiem czasy się nieco zmieniły od epoki gdy Nikolae Causescu budził podziw swoimi kłami. Czasy się zmieniły, lecz tego nie zauważają nasi pretendenci na królów polowania i kandydaci na wodzów narodu.
Ruch antymyśliwski w Europie jest coraz silniejszy. Pasja myśliwska jest marginalizowana, wyśmiewana, odsuwana do lamusa. Kandydat-myśliwy na prezydenta w krajach starej Unii nie miałby szans. Prasa od razu by mu to wytknęła, a obywatele, których zdecydowana większość jest przeciwko temu „sportowi” nie głosowaliby na takiego „hobbystę”.
U nas zresztą też jest o wiele więcej przeciwników myślistwa niż jego zwolenników. Wynika to niedwuznacznie z wypowiedzi na forach internetowych po każdej publikacji na temat myślistwa. Obok wpisów takich jak:
„Pod pieśnią głuszca – po raz pierwszy posłyszaną – następują zaślubiny na wieki wieków duszy myśliwskiej z duszą puszczy…”
pojawiają się też takie wpisy:
biedne zwierzaki, i po co było je zabijać? dla przyjemności? co wy ludzie nie macie co jeść? zachowujecie się jak dzikusy z epoki kamienia łupanego, sami sobie głowy odetnijcie i zróbcie z tego film. http://www.youtube.com/watch?v=5c7r31ghQgM&feature=related
<i>Tomasz Matkowski, autor książki „Polowaneczko”</i>
<br><br />Książka "Polowaneczko" w naszym sklepie: http://sklepik.viva.org.pl/polowaneczko-tomasz-matkowski-p-468.html
<br>